niedziela, 17 stycznia 2016

Od Macho CD Sary

Zabawne. Co ona myśli, że w każdym znajdzie przyjaciela? Dla mnie już nie istnieje coś takiego jak "przyjaciel", "przyjaźń". W życiu trzeba sobie samemu radzić. Nie jeden "przyjaciel" mnie wystawił i co? Mam się teraz nad tym użalać? Umiesz liczyć? Licz na siebie - jedyne mądre słowa, które można wywnioskować z tych "przyjaźni".
I ona powinna o tym doskonale wiedzieć, albo się domyślić, że po naszym rozstaniu nie będzie istniało coś takiego jak: przyjaźń, albo coś na podobni. Kiedyś ona była dla mnie wszystkim, teraz te czasy pozostały wspomnieniami.
Dobra, nie ma co patrzeć w przeszłość, liczy się tylko teraźniejszość.
I w takiej też myśli powędrowałem na plaże. 
***
Szum morza i fale, które bezlitośnie atakowały brzegi i ta nadmorska, a zarazem zimna morska woń - to było coś, czego nie da się opisać. Czułem się tak powiązany z tym morzem. Było takie bezkresne i wolne... 
A reszta tego dnia przeminęła mi bardzo szybko: polowanie, podszkolenie wojowników, a następnie kolejny spacer, aż nastała noc. 
***
W jaskini byłem jak zwykle sam. Ułożyłem się wygodnie przy samym wejściu, tak abym miał dobry widok na gwiazdy. Niestety ciemność na zewnątrz nienaturalnie gęstniała w mroku, aż sierść zjeżyła mi się na karku. Patrząc w tę nieprzeniknioną i złowrogą noc, miałem wrażenie, że ktoś lub coś czai się za nim, gotowe do skoku, coś... nie. Niczego tam nie ma. I nikogo. Niech tak pozostanie. 
Zasnąłem bardzo szybko. Śniło mi się coś dziwnego... Na początku, że znajdowałem się w jaskini, a następnie z ni stąd, ni zowąd, zaczęły się wyłaniać jakby metalowe drzewa. Zdumiewała mnie ogromna wielkość tych metalowych rzeźb. 
-Raz... Dwa... Trzy... - wysyczał czyjś głos. 
Rozejrzałem się szybko. Nigdzie tego kogoś nie było. 
-Jest tu ktoś? - spytałem, a mój głos rozniósł się echem.
Cisza. Może to wiatr? Ruszyłem ku "alei" tych abstrakcyjnych drzew, aż w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że bolą mnie łapy. Czułem się jakby ktoś je przygwoździł, ale nie wydarzyło się nic z tych rzeczy. Musiałem już długo tak iść. Kiedy miałem drzewa - a może to były jakieś postacie? - miałem wrażenie, że pozbawione twarzy poskręcane kadłuby obracają się ku mnie, jakby chciały mnie śledzić . Uparcie patrzyłem przed siebie, choć kątem oka widziałem, że sięgają, aby mnie pochwycić. A przecież nie sięgały. Były nieruchome. 
Wyrwałem się z metalowego lasu, ale teraz znajdowałem się w jakiejś czarnej przestrzeni, gdzie na każde moje stąpnie pojawiało się światło. 
-Masz mało czasssu... - wysyczał znowu jakiś głos.
-Kim jesteś? - warknąłem.
Znów cisza. Odwróciłem się i ujrzałem drzwi, których przedtem tu nie było. Z nieznośnym skrzypnięciem otworzyły się i przed moim oczyma pojawił się krajobraz. Krajobraz drzew z czerwonymi liśćmi i ścieżką. Czułem jak ktoś mnie tam wpycha. Gdy już tam się znalazłem drzwi zniknęły, a mi nie pozostało nic jak tylko ruszyć na tę ścieżkę. 
To wszystko wyglądało bardzo ładnie. Słońce wyłaniało się z pod koron drzew. Wszystko wyglądało tak malowniczo, a zwłaszcza te czerwone liście, które rosły niemal, że wszędzie. Pokrywały znaczną część ścieżki. Wszystko było by dobrze, gdyby nie znów ten sam głos:
-Masz mało czasssu... Śpiesz się...
-Kim jesteś?! - warknąłem głośno.
I znowu ta sama cisza.
-No kim jesteś?!
Powietrze wokół mnie gęstniało, a czerwone liście zaczęły dziwnie się rozpływać w ciecz. Robiąc z tego... Strumienie krwi...
-Krewww... Czujesz to? Rozpoznajesz do kogo ona należyyy? - ten sam głos nie brzmiał już jak syczenie, lecz jak skrzypienie.
Drzewa nagle zaczęły ustępować mi drogę do tak jakby źródła tych krwawych potoków. Posłusznie ruszyłem ku temu czemuś z czego niemiłosiernie wylewała się krew. Na chwilę ustałem, ujrzawszy, że tam coś leży. Czyjeś ciało...
Z każdym krokiem ukazywała mi się wilcza postać, leżąca w tej kałuży krwi.
Sam nie wiem, ale coś mnie zmusiło do tego, aby blisko podejść i też tak uczyniłem. Byłem na tyle blisko, iż nie mogłem przez chwilę złapać oddech. W tej krwi leżał wilk i to dobrze mi znany. 
Była to Sara.
Zamarłem. Wtem cały krajobraz przybrał szarą barwę, prócz tej krwi. 
-Raz... Dwa... Trzy... - wyszeptało kilka głosów. 
Nie mogłem się ruszyć, nie potrafiłem. Ktoś, lub coś mnie trzymało, abym na to patrzył. W końcu nabrałem tyle sił, by się ruszyć. Nie zważając na dziko walące serce, zacząłem biec. Biegłem tak szybko, aż wszytko wokół mnie było rozmazane. Ciemność powoli wszystko pochłaniała. 
-Raz... Dwa... Trzy... - zabrzmiał zmysłowy śmiech. 
-O co w tym chodzi?! - krzyknąłem szybko łapiąc oddech.
-Raz... Dwa... Trzy... Pozostało Ci tylko tyle dni... - wysyczał po raz kolejny czyjś głos. - By ona przeżyłaaa... A jeżeli nie to i ciebie czeka zgubaaa dalekaaa...
Nie zważając na słowa biegłem ile sił w łapach. Nagle ciemność pochłonęła mnie i zacząłem spadać. Upadek był lekki, jakbym w ogóle o nic nie uderzył. Nie mogłem oddychać, miałem zamknięte oczy, nie chciałem patrzeć gdzie się teraz znajduję.
-Raz... Dwa... Trzy... Pozostało Ci tylko tyle dni...
Straciłem równowagę i znowu upadałem, w szoku otworzyłem oczy. I zobaczyłem, że znajduję się znów w mojej jaskini. 
Słońce przedzierało się do jaskini, oślepiając mnie przy tym. Morze, plaża, jaskinia - wszystko to było na miejscu. To był tylko jakiś koszmar, aczkolwiek był taki realistyczny... Muszę o tym powiedzieć Sarze. Wiem, może mnie wyśmiać, ale to wszystko było zbyt realistyczne i przerażająco prawdziwe. 
Zerwałem się na równe łapy i ruszyłem w stronę jej jaskini.
***
-Zobacz, kogo tu przywitało...-Mruknęła na mój widok wadera.
-Spytam grzecznie... Czego?-Warknęła patrząc na mnie.
-Jak ty to zrobiłaś? - Zapytałem. - Ten sen...
-O co Ci chodzi? - spytała oburzona.
Tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
-Ruszaj się, musimy porozmawiać. 
-A może grzeczniej?
Westchnąłem i pociągnąłem ją za sobą.
-Dokąd to?
Zatrzymałem się i zacząłem.
-Możemy mieć kłopoty...
(Sara?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz