sobota, 18 października 2014

Od Shiro C.D Shayde

Szedłem przez las wciąż myśląc o czarnym wilku,który napotkał nas w parku.Przynajmniej dobrze,że nie był członkiem watahy,wtedy nieźle dostałbym w skórę.Nie dość,że warczał,to jeszcze rzucał wszelkimi wyzwiskami,we mnie jak i w damę,a do obrażenia płci pięknej nie mogłem dopuścić.Jedno ugryzienie i już.To byłą dość szybka śmierć,aczkolwiek zadowalająca moją wiecznie żądną krwi drugą duszę,która coraz częściej się objawiała.
Moja jaskinia byłą jedną z rzadkich,która była okryta piachem.Przynajmniej choć jedna rzecz,do której jestem przyzwyczajony.Położyłem się na podłożu,które buchnęło beżowym pyłem,gdy moje ciało dotknęło jego powierzchni.Zmrużyłem oczy by zapaść w sen.
Otworzyłem oczy spoglądając w górę na poranne niebo.Wstałem otrzepując jasną sierść z piachu i ruszyłem do wyjścia z jaskini.Ku mojemu zdziwieniu przed mym domem stałą ciemna wilczyca.
-Witaj Shiro.Może miałbyś ochotę na poranne polowanie?
-Czemu nie.-burknąłem ruszając za Shayde.Po niedługiej chwili dotarliśmy na duży,pusty step.
Wiatr spokojnie wiał rozrzedzając,a po chwili mierzwiąc trawę pod łapami.
-Jak tu cicho!-szepnęła wadera stojąc tuż za mną.
-Widzisz coś?-odparłem napinając mięśnie.
Po chwili wadera zawołała ożywionym głosem:
-Jest!Jest sarna!
Po chwili zauważyłem ofiarę i moje wciśnięte w podłoże łapy oderwały się,zabierając kilka grudek ziemi.Cwałowałem razem z wiatrem,który sprzyjająco pomagał mi odnaleźć sarnę robiącą slalom kamieni.Po kilku minutach była tak blisko,że otworzyłem pysk,by zatopić w niej swe szczęki.Ofiara kopała bezradnie nogami w powietrze,ale Shayde zleciała z nieba i pomogła mi ją przytrzymać.Gdy sarna skończyła swój pośmiertny taniec,zjedliśmy kawałek mięsa i usiedliśmy na żółtozielonej trawie.
-To było śniadanie.-powiedziała wesoło wilczyca rzucając się na ziemię.Spojrzałem na nią zdziwiony,a ona zaśmiała się głośno i pociągnęła mnie za ucho,przez co także upadłem.
-Co to było?-prychnąłem wstając.
-Nie chciałbyś się potarzać w trawie?-spytała chichocząc.
-Nie.-odpowiedziałem krótko i odsunąłem się od wadery.Jednak Shayde nie dała za wygraną i złapała mnie zębami za ogon.
-Chodź!-zawołała podlatując w powietrze.Zrobiła obrót i popchnęła mnie na miękkie podłoże,po czym sama spadła obok ze śmiechem.Patrzyłem na wesołą waderę leżącą nienaturalnie zbyt blisko mnie.
<Shayde?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz