poniedziałek, 28 marca 2016

Od Gizeli C.D Devii

Spojrzałam na nich lekko zaskoczona. Szybko i "gładko" mnie przyjęli, zapewne nic nie podejrzewają...
-Tak... Pewnie, byłoby bardzo miło. - posłałam im niepewny uśmiech. - Oczywiście, jeżeli nie macie nic ciekawszego do roboty...
Oboje spojrzeli na siebie porozumiewawczo. 
-Nie no coś ty i tak nic specjalnego nie robiliśmy. - odpowiedziała Devia.
Amir parsknął.
-No powiedzmy...
Devia skarciła go wzrokiem. 
-Hmm... Może najpierw pójdziemy... - zaczęła Devia, lecz nagle przerwał jej to Amir.
-Devio, właśnie teraz miałem iść na polowanie z naszą córką Sacrą i...
-I rozumiem, że chciałeś także to zaproponować Gizeli? - przerwała mu tym samym.
Głucha cisza...
-Tak... - odpowiedział po dłuższej chwili.
-Świetnie. Masz Gizelo ochotę na polowanie?
W zasadzie mógłby być w tym jakiś podstęp... No, ale nie przesadzajmy. Z drugiej zaś strony to świetna okazja, aby... Ach, nieważne...
-Mówiąc szczerze to zgłodniałam, a jeszcze mam dość siły, aby pójść z wami na polowanie. Byłby to dla mnie zaszczyt. - te ostatnie słowa skierowałam bardziej do Amira.
-W takim razie ruszajmy. Poznasz naszą córkę Sacrę i naszego... Syna Amona... 
-Go nie będzie. - warknął Amir.
Z lekka zszokowałam się jego odpowiedzią, ale widocznie chodzi tu o jakiś grubsze rodzinne sprawy.
-Amir... - odwarknęła Devia. 
-Nieważne... - burknął basior. - No to jak już wspomniałaś Devio, ruszajmy.
I tak też uczyniła nasza czwórka, to znaczy się... Nie ma Szarki? Dziwne... Nawet nie zauważyłam jak od nas odeszła... No cóż...
Za nim dotarliśmy na polane, dołączyło do nas parę wilków. Szybko dało się rozpoznać, która to ich córka. Była to biała wilczyca z niezwykle pięknymi oczami koloru turkusu, takie same jak jej matka - Devia. 
Nie zdążyłam się zapoznać z żadnym wilkiem w tej o to grupie, gdyż Amir zauważył trop saren.
-Sarni trop, czy wiecie do kogo on należy? - skierował się do nas Amir. 
-Czyżby to młoda sarna? - spytał jakiś wilk.
-Nie, to dorosła łania. - odpowiedziałam szybko.
-Skąd wiesz, że to łania?
-Ślady są zbyt duże, by zostawiło je młode. Natomiast ono szło tutaj, więc stąd wiem, że to łania. - pokazałam ruchem głowy na ślady. Wtedy wszyscy skierowali wzrok w ledwo widoczny odcisk mniejszych kopyt. 
-Bardzo dobrze Gizelo. - posłała mi po raz kolejny uśmiech Devia. Wydawała się miła i nie wiem czemu, ale czułam się przy niej jak przy swoim. Czułam także od niej bijącą magię, ale nie byle jaką, tylko taką prawdziwą i silną. To może też dlatego, iż ja także poszerzam się w tej dziedzinie, lecz bardziej w te ciemniejsze strony magii... W końcu swój do swojego ciągnie... 
Po chwili Amir wskazał nam małą polankę tuż przed nami. Pasło się na niej stado jeleni, osiem albo dziewięć zwierząt, które nie zdawały sobie sprawy z naszej obecności. Podzieliliśmy się na dwie grupy w tej pierwszej byłam ja, Amir, Sacra i jeszcze jakiś wilk, (którego imienia nie poznałam), a zaś w drugiej Devia, w raz z pozostałymi - mieli oni stać po przeciwnej stronie polany i dać nam znak.
W następnej chwili na polanę wskoczyło z cienia cztery wilcze postacie, a stado jeleni rozpierzchło się w panice. Próbowały uciec, ale nie miały dokąd, ponieważ na ten znak wyskoczyła nasza grupa i odcięliśmy im drogę. Po jakiś pięciu, sześciu minutach, połowa stada leżała już na ziemi ze rozszarpanymi gardłami, z których niemiłosiernie sączyła się krew. 
Kiedy inni zabrali się do albo jedzenia, albo zabierania zdobyczy, to ja uparcie wyszukiwałam się gwiazd na niebie. Zapadał zmrok, robiło się późno, a to oznacza, że za niedługo pojawi się księżyc, dzięki czemu będę mogła sprawdzić z gwiazd, co dzieje się w świecie bóstw... O ile będzie dziś pełnia...
-Gizela, czemu nie jesz? Zaraz niczego nie będzie.
-Nie, nie dzięki. Straciłam apetyt, chcę tylko wiedzieć, czy jest dziś pełnia? 
Devia spojrzała w niebo.
-Tak, dziś jest pełnia.
-Świetnie... - szepnęłam do siebie. 
-A coś...
-Gdzie będę spała? - przerwałam jej.
-Będziesz mogła wybrać swoją jaskinię, zdaje mi się, że jest kilka wolnych, a co jesteś zmęczona?
-Nie o to chodzi... Tylko, że... Muszę ochłonąć. - uśmiechnęłam się do niej, tym razem pewniej.
Przytaknęła, po czym oznajmiła Amirowi, iż zaprowadzi mnie do jaskini, którą sobie wybiorę. Oczywiście znając mnie wybrałam taką bez współlokatorów i z taką małą "szczyptą" magii po to, aby mieć na czym czarować i wiele innych. Była to jaskinia numer 46, miała wszystko czego potrzebowałam, blisko las, wiele magicznych roślin, grzybów i na dodatek wodę, a no tak... I oczywiście najważniejszy element: otwór na górnej części jaskini, dzięki czemu podczas pełni światło księżyca będzie padać prosto w ten o to otwór... Najlepszy wybór jaskini!
-Właśnie taką sobie wymarzyłam. Jest idealna. - spojrzałam w niebo przez mój wybawiony otwór na światło księżyca.
-Cieszę się, że tobie się podoba. Szkoda tylko, że nie zdążyłam pokazać Ci wszystkich terenów... No cóż... Może jutro. 
-No oczywiście, przecież jutro też jest dzień. 
-No to do... Jutra, na razie Gizelo. - pożegnała się.
-Na razie.
Teraz mój czas. Jeszcze trochę, a ,,pełen księżyc zacznie balansować z gwiazdami'' - takie powiedzenie używało się w mojej "dawnej" watasze... W zasadzie nie do końca dawnej... Ymm to znaczy się, że... Nieważne...
Szkoda tylko, że nie mam ze sobą moich ksiąg, bym miała wtedy więcej możliwości. Lecz akurat w tym przypadku wystarczą mi kwiaty koneksu, które o całe szczęście rosną tu
Zerwałam kilka i podpaliłam do połowy, po czym przeszłam się z nimi po całej jaskini, aby wypuściły zapach (ich zapach przypomina wanilie, ale jest trochę bardziej ostry).
Następnie zioła ułożyłam w kształcie Krzyża Celtyckiego w miejscu, gdzie centralnie będzie padało światło księżyca. 
Poczekałam jeszcze trochę przypatrując się salutującym drzewom, gdy nagle wszystko ucichło, jak na zawołanie. Drzewa, jeszcze przed chwilą kołyszące się jak miotane wichurą, trwały nieruchomo.
Działo się coś dziwnego i wcale mi się to nie podobało. Wtedy zauważyłam światło księżyca, które jasno oświetlało Krzyż. Czułam jak coś potężnego mnie wzywa, woła... Albo i... Zaprasza? To musiało być bóstwo. Czułam bijącą siłę i potęgę z tego, który mnie woła... Coś musi mi przekazać, a więc nie czekając dłużej ruszyłam w miejsce, gdzie padało światło. Usiadłam, po czym wymówiłam pod nosem zaklęcia, abym mogła przejść do porozumienia. Jak przy każdym takim kontakcie moje oczy zmieniły barwę na niezwykle jaskrawo - niebieski kolor. 
Teraz musiałam się skoncentrować. 
~Kim jesteś? I z jakiego powodu mnie wzywasz? 
Nie odpowiedział mi. 
~Rozumiem, że swojej tożsamości nie możesz ujawnić, a w takim razie po co mnie wezwałeś? 
I wtedy objawił mi się (w umyśle) wilk przykryty kocem. Kocem ze znakiem odwróconej jaskółki - oznacza to śmierć, lub chorobę.
I oczywiście ukazał mi się kosmos, a w nim balansujące krople krwi... Czyli mam do czynienia z czymś potężny, z jakimś bogiem... Tylko jakim? Kosmos to potęga, siła i nie tylko, a krew może oznaczać różne rzeczy... Hmm... Dziwne... Nagle z oddali wyłania się klucz i... Drzwi? Czyli ofiaruje mi pomoc?
~Skoro mi ofiarujesz pomoc to... Czy mogę Ci zadać kilka pytać? 
Poczułam wtedy dziwne mrowienie na całym ciele, widocznie te o to bóstwo chce przenieś moją świadomość do siebie, abym zobaczyła to o co pytam... Mocna rzecz!
~Pokaż mi, czy uda mi się wypełnić zlecenie powierzone mi przez moją "dawną" watahę? 
Wtedy poczułam, jakby pochłonęła mnie ciemność... Latałam pośrodku czarnej przestrzeni, nic nie było... Tylko czerń... Aż nagle z ciemności wyłoniły się dwie sylwetki wilków... Były połączone, a to oznaczało kochanków. Czyli miłość? Przecież nie o to pytałam. 
A następnie za nimi (czyli za tymi kochankami) wyłoniło się małe szczenię... Nie znałam je, ale było tak dokładnie widoczne, że mogłam z góry na dół opisać jego wygląd. 
Nagle szczenię wyjęło sztylet i rzuciło prosto w kochanków, oni niczym szkło rozbili się na kawałki, po czym sztylet leciał na mnie, prosto na mnie. Nie mogłam się ruszyć, zatrzymałam się tak jakby w powietrzu, nic nie mogłam zrobić, a sztylet wbił się we mnie, w okolicach klatki piersiowej. Wydałam z siebie przeraźliwy krzyk i... Poczułam ostry wstrząs i wracanie do "żywych", ktoś musiał się zbliżać i dlatego przerwano kontakt. Otworzyłam szeroko oczy wybudzając się z transu, przerywając przy tym niewyobrażalny ból jaki mi sprawiał ten wbity sztylet. Mogłam się czegoś więcej dowiedzieć, ale nie! Bo ktoś oczywiście musiał mi przerwać! 
Warknęłam do siebie, tłumiąc małą złość do kogoś kto zmierza w stronę jaskini. 
Wyszłam na zewnątrz, aby sprawdzić kto łaskawie o tej porze chce mnie odwiedzić. Miejmy nadzieję, że ten ktoś ma poważny powód przybycia tutaj, bo jak nie to... Cofam Wszystko...
-D-Devia? - spytałam lekko zszokowana. - Co ty tu robisz o tak późnej porze?
(Devia? Amir? A może to się okaże Sacra? Albo jeszcze ktoś inny?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz