niedziela, 13 marca 2016

Od Cobalta

Leciałem nad lasem. Był już wieczór. Wiatr przyjemnie przelatywał przez moje dziurawe skrzydła. Zerknąłem w bok. Tuż koło mnie leciały dwa ,połyskujące na fioletowo, ptaki. Ostatnio każde uczucie, które zostało użyte ponad normę stawało się krukiem. Rozwiązanie- kiepskie. Pomyślcie. Można zagryźć moją radość! I jak to brzmi?! 
Złożyłem skrzydła i niczym pocisk, leciałem w strone ziemi. Zamknąłem oczy. Jak ja uwielbiałem to robić! Wyczułem, że oba ptaki podążają za mną. Kruk, który odpowiadał za przemianę, krzyknął. Pędziłem dalej ku lasu. Chwilę przed zderzeniem rozprostowałem skrzydła. Szybując zrobiłem obrut. Spojrzałem na ptaki. Całkowicie za mną nadążały. Z rezygnacją opadłem ku ziemie. Wylądowałem z głuchym bęc. Ruszyłem w strone mojej jaskini. Kruki osiadły na moich łopatkach. Zrezygnowałem z dalszych prób zgubienia ich. Nagle przed oczami mignął mi granatowy ogon z białą końcówką. Cicho zacząłem gonić wilka, do którego należała ta kolorowa kita. Napiąłem mięśnie i skoczyłem. Razem z waderą przeturlałem się przez kszaki malin. Wyplątałem się z bokserskiego uścisku i stanąłem na łapy. Moim ślepią ukazała się fioletowo-biała wilczyca. Zdałam sobie sprawę, że zapolowałem na stanowiskową, niestety nie znaną mi z imienia.
- Przepraszam - wyszeptałem.
Z ucha zwisała mi gałązka z jedną z ocalałych malin. Podałem ją waderze w geście przeprosin. Jej mina ze zdziwienia przeszła na radosną. Ptak przemiany że złością wylądował na moim grzbiecie. Boleśnie wbił w moje ciało pazury. Nie zwróciłem na niego uwagi. Jedyne co się teraz liczyło to ta uśmiechnięta wadera... Wesoła z mojego powodu...

(Amora?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz