czwartek, 24 marca 2016

Od Amira C.D. Mel

Melody krzyknęła, że wojownicy są gotowi.
- Atak! - zawołałem tylko zduszonym głosem, podczas gdy Vena wgryzła mi się w kark. Dwie armie ruszyły na siebie, tymczasem ja i była Alfa gryźliśmy się i drapaliśmy. Walka była nierówna; mimo tego, że byłem od Veny dużo starszy i nie tak energiczny jak kiedyś, siły nadal mi dopisywały, miałem także przewagę wzrostu. Aby nie komplikować sobie życia, jak to mam niestety w zwyczaju, wyczarowałem sobie skrzydła i atakowałem z góry. Dante widocznie opadała z sił. Pchnąłem ją na drzewo.
- I po co ci to było, Ayra? - spytałem idąc w jej kierunku, kręcąc głową z dezaprobatą. - Mogłaś dostosować się do rozkazu.
- Nikt nie będzie mi rozkazywał! - warknęła dysząc ciężko.
Zaśmiałem się.
- No cóż, więc teraz masz to, czego chciałaś. Wojnę? Nie. Cierpienie - warknąłem przyduszając ją za szyję do pnia, aż zaczęła się krztusić. - Myślisz, że jestem okrutny? Masz świętą rację. Powinnaś wiedzieć, że nawet moja anielska cierpliwość ma swoje granice. Atakując moją rodzinę, zrobiłaś krok za daleko. Wiesz już, co potrafię. Znasz mnie od urodzenia, opiekowałem się tobą, uczyłem cię, byłem twoim mentorem, a ty tak mi się odwdzięczasz? Jestem okrutny, i będę jeszcze bardziej - to mówiąc puściłem ją, a ona desperacko zaczęła wciągać powietrze, jak topielec, któremu woda zaczyna wypełniać płuca.
Kiedy skończyła kaszleć, wychrypiała:
- Ty nic nie rozumiesz...! Ona mnie zabije!
- Nie obchodzi mnie, co  mówisz - rzekłem pogardliwie, odwracając się - A, i nie masz racji - ja to zrobię.
Z triumfalnym uśmiechem kiwnąłem na jednego ze strażników, którzy czekali nieopodal. Pochwycili Dante i powlekli ją za mną.
Wilki Veny, widząc swoją przywódczynię pokonaną, schodziły mi  z drogi. Doszliśmy do centrum watahy. Zgromadzone wilki patrzyły na nas z lękiem. Pierwszy raz egzekucja odbędzie się tutaj, nie na Wzgórzu Prawdy. Chciałem, aby zobaczyło to jak najwięcej osób.
W centrum znalazła się cała wataha, znalazło się także parę osób z grupy Ayry. Z satysfakcją dostrzegłem także Amona, stojącego z zaciśniętymi zębami.
- Zebraliśmy się tu - zacząłem głośno, aby każdy mógł mnie usłyszeć - aby pomścić przelaną krew naszych braci! Dziś odpowie za to była Alfa Watahy Podmuchu Wiatru, wygnana za ignorancję i samolubność! Ja, Amir, Alfa Watahy Podmuchu Wiatru, skazuję ciebie, Veno Ayro, na śmierć!
Z tłumu rozległy się krzyki i wiwaty, widziałem jednak także zlęknione twarze. Właśnie to powinni teraz czuć.
Strach.
Teraz czas wcielić mój plan w życie. Skinąłem na Amona.
- Podejdź - kiwnąłem głową.
Basior podszedł z kamiennym wyrazem twarzy. Podałem mu sztylet. W jego oczach zobaczyłem niezrozumienie, a następnie szok.
- Zrób to. - powiedziałem twardo.
- Nie... - cofnął się o krok, kręcąc głową. - Nie możesz... nie zrobisz tego.
- Owszem, zrobię. Czyń swoją powinność - powtórzyłem.
Amon zacisnął zęby i wziął ostrze, robiąc ostrożny krok w stronę skazanej. Dante popatrzyła na niego dumnie, z podniesioną głową. Podszedł do niej niepewnie.
- Dalej! - warknąłem.
Chwilę zawahał się, po czym rzucił się w moją stronę. Zamachnął się i przeciął mi nożem pół twarzy, idąc od czoła, koło oka i przez nos, aż po kości policzkowe.
- Straż! Weźcie go! - krzyknąłem, łapiąc się za ranę. Natychmiast kilku strażników złapało go i pociągnęło w stronę Wzgórza Prawdy.
- Black! - zawołałem.
- Nie ma go tutaj. Jest ranny, medycy zabrali go do jaskini - odezwał się ktoś.
- Ja to zrobię - powiedziała Sacra. Uniosłem brew, jednak skinąłem głową i podałem jej nóż. Z obojętnym wyrazem twarzy podeszła do Veny i przystawiła jej ostrze do gardła.
- Nic nie rozumiecie! - warknęła Dante. - Jesteście głupcami! Merie Zuma tu...
- NIE DAJCIE JEJ DOKOŃCZYĆ! - wrzasnął ktoś przeraźliwie wysokim, piskliwym głosem.
Sacra, zaskoczona krzykiem, jednym szybkim ruchem podcięła waderze gardło.
Krew trysnęła, obryzgując wilki stojące najbliżej. Jakieś szczenię pisnęło, ktoś inny gwałtownie wciągnął powietrze. Misue oszołomiona stała, z białym futrem splamionym szkarłatną krwią, oraz ciałem u jej nóg. Zapewne czuła się winna, że zadziałała tak impulsywnie, nie dając skończyć waderze. W końcu może miała do przekazania coś ważnego.
Sam zastanawiałem się nad piskliwym wrzaskiem, który przerwał wypowiedź Ayry. Otrzepałem futro z krwi, po czym nieśpiesznie, ze spokojem wymalowanym na twarzy, ruszyłem w stronę Wzgórza Prawdy. Musiałem przebyć z synem poważną rozmowę.
- Amirze, co z jeńcami? Kobiety i dzieci? - spytał ktoś biegnąc koło mnie.
- Zabić.
<Melody, Party, ktokolwiek?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz