piątek, 25 kwietnia 2014

Od Amona C.D. Dante

Wysłuchałem opowieści Dante.
- Że co?! Ona ma mi się podobać?! Nigdy! A z resztą ona jest ode mnie dużo starsza...
- Nie no, to był przecież tylko sen... - tłumaczyła ciągle wadera.
- No, dobrze, dobrze, nic się nie stało. - uspokajałem ją. Uśmiechnęła się do mnie.
Nagle wszędzie zrobiło się biało. Przez mgłę, zobaczyłem małą waderkę, a przy niej uśmiechniętą Dante. Potem znowu było normalnie.
Gdy się ocknąłem, spostrzegłem leżącą na ziemi wilczycę.
- Co się stało? - zapytałem zmartwiony.
- Boli - powiedziała prawie bezgłośnie.
- Jesteś znachorką, nie możesz sobie jakoś pomóc?
- To nie jest magiczny uraz - szepnęła, zaciskając zęby.
- Mama by się przydała... - pomyślałem na głos. Wtedy przypomniałem sobie, że przecież jestem magiem. Starałem się trochę wspomóc przyjaciółkę... a może kogoś więcej.
- I jak? Już lepiej? - spytałem.
- Tak, dziękuję - powiedziała z wdzięcznością, wstając.
- Dobrze, chodźmy. Chyba słyszę wycie.
Pobiegliśmy na Wzgórze Prawdy, gdzie na szczycie stała mama razem a Nalą, a pod wzniesieniem zgromadziła się cała wataha. Devia przemówiła:
- Niedługo ma się urodzić szczenię, którego rodzina ma mieć związek z magią. Ono jest przez Towę nazwane Ofiarą Losu, ponieważ ma nas zgubić lub zbawić, a tak czy siak na watahę zniesie czarną magię. Ktokolwiek dowie się o tym, ma niezwłocznie nas poinformować.
Miałem wrażenie, że chociaż w tłumie byliśmy niedostrzegalni, wydawało mi się, że matka świdruje mnie spojrzeniem. Spuściłem głowę. Od dawna podejrzewałem, że Dante jest w ciąży.
<Dante, Nala, Devia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz