niedziela, 13 lipca 2014

Od Liv C.D. Amira

Obudziłam się nad ranem, przed wschodem słońca, gdy powietrze było ostre i mroźne. Czułam się jeszcze śpiąca, nie chciałam wstawać, szczególnie nie z powodu mrozu. Dziwne, w tym klimacie nie powinno być aż tak zimno. Przewróciłam się na drugi bok, i już miałam zasnąć, gdy coś mokrego i lodowatego dotknęło moich nóg, zatkało mi nozdrza i nie pozwalało oddychać.
 Zerwałam się z ziemi i najeżyłam sierść, gotowa do odparcia ataku. Rozejrzałam się spanikowana dookoła. To coś odeszło. Przynajmniej straciłam to z oczu, wokół panowała głęboka i cicha ciemność.
 - Zaraz, gdzie ja jestem? - Pomyślałam. - Muszę się stąd wydostać!
 Rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam światło księżyca wpadające przez jakiś wylot i przebijające ciemność. Pobiegłam w jego stronę. Moja sierść była mokra i bardzo ciężka, co utrudniało mi ruch. 
 Nagle wpadłam prosto w to lodowate coś. Tym razem pochłonęło prawie całą mnie, udało mi się wystawić tylko głowę. Walczyłam z tym, rzucałam się i rozpryskiwałam. 
 Po chwili uświadomiłam sobie, że wpadłam do wody. Trochę uspokojona, podpłynęłam do wylotu, wsparłam się łapami o jego krawędź, podciągnęłam się i nareszcie wyskoczyłam. Usiadłam przy dziurze i nareszcie odetchnęłam.
 - Dobrze, jaszcze raz, gdzie jestem... - Próbowałam sobie przypomnieć, co po walce z tym czymś nie było łatwe. - Aha, w nowej watasze. Spotkałam Amira, Devię i Amona... Amir dał mi jaskinię. Więc to chyba była ona... Nie wiedziałam, że tam ktoś mieszka. Dobrze, powiedział jeszcze, że mam iść do Lueli i pilnować szczeniaków z Rose. Zaraz tam pójdę, tylko wyschnę.
 Rozejrzałam się dookoła. Wschodzące słońce malowało niebo świetlistą czerwienią, żółcią i pomarańczą, gasząc gwiazdy. Kładło jutrzenkę na góry i doliny, kamienie i rzeki, kwiaty i drzewa, budząc cały świat do życia. Wystawiało zza horyzontu pierwsze złociste promienie, oświetlając ciemny dotąd świat.
 Popatrzyłam do jaskini. W świetle wszystko było widać wyraźniej. W nocy musiało padać, a woda wlana do środka stworzyła małe jeziorko.  Rano, gdy było zimno, woda się ochłodziła, tym bardziej, że stała w mroźnym, ciemnym miejscu. Jak mogłam się tego przestraszyć?
 Wstałam i poszłam w stronę Lueli. Ciekawe, ile tam jest szczeniaków.  I czym je karmią. I czym poją, mlekiem czy wodą...
 Na myśl o wodzie stanęłam jak wryta. Z tego, co mówił Amir, płynie tam rzeka, której poziom po deszczu musiał się podnieść. Co, jeśli szczeniaki spały blisko niej? Pewnie się nawet nie obudziły! One się mogą utopić!
 Pognałam najszybciej jak się dało do Lueli. Gdybym nie miała takiego kręćka na punkcie szczeniąt, pewnie bym nie panikowała. Mają już jedną opiekunkę. A rzeka nie podnosi się tak wysoko. Poza tym obudziłyby się, tak, jak ja. Ale niestety, miałam tego kręćka, i biegłam w wariackim tempie. W pół minuty byłam na miejscu.


(Rose?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz