Pikowałem w dół. Świat się rozmazywał, ale to się nie liczyło. Rozłorzyłem skrzydła i wylądowałem. Od razu kilka wilków się na mnie rzuciło. Skupiłem się. Wokół mnie zaczęły latać duchy- wojownicy. Co prawda większość przelatywał przez przeciwników, tworząc nieprzyjemne dreszcze, ale nie które zdołały powalić nieprzyjaciela. I tak to wystarczało, bo wilki z obcej watahy się zawahały. Niestety trwało to krótko. Zaraz potem ruszyli na mnie jak jeden mąż. Od wskoczyłem w bok, i dobrze gdyż zaraz potem kawałek ziemi wyglądał jak jeżozwierz że strzałami. Moje wnętrzności zaczęły się palić. Bardzo chciałem pomóc w bitwie i stąd moi zmarli wojownicy. Tuż koło mnie przejechał Napoleon. Za nim kilku rycerzy z różnych epok. Czy przed oczami właśnie przeleciała grecka włocznia? Napastnicy zaczęli tworzyć wokół mnie zwarty okrąg. Cały czas biegłem, starając się przywołać więcej trupów, jednak formacja wroga się zacieśniała. Już nie miałem wątpliwości- część wroga skupiła się na wyeliminowaniu mnie. Sięgnąłem pamięcią wstecz i oto przedemną stł rzymski legion. Co prawda zwiewny i przenikający przez przeciwników, ale rozpraszający. Kapitan dzielnie dzierżył orła. Zasłonili się tarczami i wykonali jedną z komend. Dołączyli do starcia.Obecnie po całym polu bitwy latały, fruwały i przeszkadzały ( oczywiście nieprzyjacielowi ) zmarli. Moje kruki też nie próżnowały. Aktualnie wydziobywały jednemu wilkowi oczy. Poczułam pieczenie. Spojrzałem w dół. Byłem smokiem. No pięknie- pomyślałem. Właśnie z powodu, że nie potrafiłem ( i nie potrafię ) panować nad swoją mocą przemiany w smoka , wygnano nas ( mnie i Ember) z rodzinnej watahy. Jednak jeśli już byłem przerośniętym gadem postanowiłem to wykorzystać. Zionąłem ogniem. Moi przeciwnicy niespodziewanie ( sarkazmu xd) się wycofali. I tak ciągnęła się bitwa. Posłałem przeciwników, chociaż były mi ciężko. Przecież to były wilki tak jak ja. I to był mój błąd kiedy dotarłem do starszej ode mnie wadery. Popatrzył się na mnie ogromnymi oczami i się zawachałem. Ten właśnie moment wykorzystała i strzeliła we mnie dwoma strzałami. Jedną musnęła moje ucho. Drugą wbiła się w pierś. Zawyłem. Od razu poczułem, że była z trucizną. Przebiła się przez moje łuski i zatrzymała się niedaleko serca. Nie przestawał em walczyć. Moje duchy zbladły. Dotarłem do Amira. Dokładniej - był w zasięgu wzroku. Pojedynkował się z Dante. Obok stała Mel i przystępowała z łapy na łape. Zaraz potem zaczęło mi się rozmazywać przed ślepiami. Trwałem jednak dalej. Usłyszałem, że nadchodzą wojownicy. Kolejne strzały we mnie trafiły. Na szczęście jednak odbijały się od łusek. Traciłem siły moi wojownicy stali się mgiełkami ale podobnie jak ją trwali dalej. Bitwa toczyła się dalej, a to Dante , a Amir zbierali od siebie kopniaki.
( Amir, Mel? : przepraszam, że się wtrąciłem ale bitwy są ciekawe... :) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz