Na polanę dotarliśmy późną nocą. Polanę bardzo niewielką z równie niewielką ścieżką skręcjącą gwałtownie w bok, którą chroniły drzewa z dwóch stron przed wiatrem i natłokiem wilków. Na środku stał głaz, od którego wzięła się nazwa dla tego miejsca, używana przeze mnie i Ember- polana samotnej góry. Dlaczego góry? Bo jak byliśmy mali byle jakie wzniesienie było dla nas udręką. Ale od czego są skrzydła. Wlatywaliśmy na takie kamienie i Puf! polana miała nowych władców. Bardzo ciekawe były takie zabawy. Ale najlepsza część takich miejsc rosła przedemną i Lapiz. Borówki! Mnustwo krzaczków aż uginających się od ciężaru ciemnych owoców. Popatrzyłem w stronę Lapiz i ... Gdzie ona zniknęła?! Rozejrzałam się wokoło i fiu! wkońcu ją ujrzałem. Wadera o anieliskich skrzydłach skakała między krzakami co jakiś czas podiadając owoce. Zaraz potem połączyłem do mojej koleżanki.
( Lapiz? Sorry, że takie krótkie ... Smacznego )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz