Spacerowałem spokojnie po terenach watahy. Słońce świeciło, ptaki śpiewały a wokół rosły piękne kwiaty. Zauważyłem młodą sarnę. Rozejrzałem się, nigdzie nie było jej rodziców. Zacząłem się skradać. Naskoczyłem na nią i wgryzłem się w jej kark. Ta chciała uciec ale przytrzymałem ją w miejscu. Padła. Zacząłem jeść.
- Świetnie polujesz.
Usłyszałem za sobą głos jakiejś wadery. Odwróciłem się gwałtownie.
- Kim jesteś?
Zapytałem ponuro.
- A ty? Nie wiedziałam Cię tu wcześniej.
Usiadła obok.
- Jestem członkiem tej watahy.
Rzuciłem.
- Ja też. Nowy pewnie?
- Taa...
Odwróciłem wzrok w inną stronę i zacząłem ignorować wilczycę.
- Widziałeś już tereny? Oprowadzę Cię jak chcesz. - Nie odpowiadałem. - A jak masz na imię? Czemu nic nie mówisz? Proszę powiedz coś! Słyszysz? Co ty taki małomówny?
Nie mogłem wytrzymać towarzystwa tej wkurzającej wadery:
- Nie!
Wrzasnąłem. Wilczyca spojrzała na mnie ze strachem w oczach. Podszedłem do kałuży i zobaczyłem swoje odbicie. Cały płonąłem ale nie czułem bólu, oczy miałem bez źrenic i teczówki więc całkowicie białe. Ochlapałem się wodą z kałuży ale ogień nie zgasł. Pobiegłem do jeziora i zanurzyłem się w nim. To nic nie dało. Dopiero kiedy się uspokoiłem, płomienie zgasły.
<Dokończy ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz