Pewnej nocy leżałam na lodowatej, zimowej ziemi. Przez zamglone oczy ujrzałam na klifie czarnego wilka. Wydawało mi się, że to był wilk śmierci. Miałam rację. Podszedł do mnie i....
- Luna, Luna obudź się! Biegałaś przez sen!
To Macho mnie budził. A więc, czy te wydarzenia były tylko snem? Nie, nie wierzę. Wydawały się takie... prawdziwe.
- Oh, przepraszam, miałam dziwny sen.
Podniosłam się z legowiska, pożegnałam się z Macho i wyruszyłam na klif niedaleko naszej jaskini.
A więc to tu byłam we śnie. W tym momencie mocno oberwałam w grzbiet i chyba straciłam przytomność. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętałam był śmiech. Tak, przenikliwy śmiech, dalej była tylko ciemność. Gdy się ocknęłam, ujrzałam gryfa (a jak mogło by być inaczej?!) i.... Wilka, którego widziałam we śnie! Wyrecytowała jakieś zaklęcie i znów opadłąm na posadzkę i zamknęłam oczy. Byłam ledwo przytomna, ale słyszałam ciężki łopot skrzydeł. Chyba leciałam. Uchyliłam oczy (bo od dłuższej chwili mój umysł działał jak należy) to gryf trzymał mnie w szponach. Moje boki krwawiły. Po jakimś czasie gryf zniżył lot i rzucił mnie na ziemię. Zabolało.
Zaraz się wykrwawię! - pomyślałam.
To już mój koniec... ALE CO TO?! Nie, to nie zwidy! Feniks!
Magiczny zwierz wylądował i jego perlista łza mnie uzdrowiła. Ukłoniłam się feniksowi zgodnie z tradycją i odbiegłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz