poniedziałek, 8 lutego 2016

Od Kirimy - Biały Jeleń (Główny Łowca)

Wyruszyłam na poszukiwanie mitycznego Białego Jelenia. Amir poinstruował mnie, gdzie najpierw mam się skierować.
Gdy na horyzoncie zobaczyłam Drzewo Życzeń, puściłam się biegiem. Stanęłam przed nim cała zadyszana. Podniosłam jednak dumnie głowę i powiedziałam stanowczym głosem:
- Przychodzę po podpowiedź, gdzie mogę odnaleźć Białego Jelenia!
Drzewo pozostało nieruchome. Zaczęłam już zastanawiać się, co zrobiłam nie tak, kiedy nagle całe drzewo od nasady do końca liści przeszedł dreszcz. Gałęzie drgnęły, rozcięły powietrze z głośnym świstem, po czym zachwyciły mnie i wciągnęły do głębokiej nory w ziemi. Stłumiłam okrzyk zaskoczenia. Spadałam coraz niżej i niżej, nie widząc dna. Wtedy usłyszałam głosy:
- Idź tam, gdzie słońce nie dochodzi między chmurami, gdzie żadne życie nie wzejdzie ani nie zazna ukojenia, gdzie wszystko się kończy i wszystko zaczyna.
Zamknęłam na chwilę oczy i poczułam mocne szarpnięcie. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam, że leżę pod (ponownie nieruchomym) Drzewem Życzeń. W myślach powtórzyłam zagadkę, starając się ją zapamiętać.
- "Gdzie słońce nie dochodzi między chmurami...". Przecież to nie ma sensu - mruknęłam do siebie.
Zaczęłam się zastanawiać i rozkładać zagadkę na części. Tam gdzie słońce nie dochodzi, czyli musi je coś przysłaniać. Między chmurami... raczej gdzieś wysoko. Podejrzewam że Jeleń nie umie latać, więc nie w powietrzu. Na drzewa chyba też się nie wspina, więc zostają wzniesienia w watasze. Wzniesienia i góry... Wydawało mi się, że już mam jakiś pomysł. Gdzie żadne życie... w Górach Przepowiedni nic nie żyje ani nie rośnie, bo są tam same skały, więc nic tam się nie urodzi i nie zginie. No a według starych legend na początku świata wykształciły się góry, potem oceany i równiny. Już wiedziałam gdzie mam go znaleźć.
Popędziłam w kierunku gór. Gdy stanęłam u podnóży, zawahałam się. Nigdy wcześniej tu nie byłam, nie znałam terenu, a był on ogromny. Jak ja niby mam znaleźć tego cholernego jelenia? 
Omiotłam okolicę wzrokiem. Nic, tylko skały, skały i jeszcze raz skały. Podświadomie kątem oka zauważyłam coś czerwonego. Zerknęłam tam jeszcze z opóźnionym refleksem, i tym razem spora plama krwi przykuła moją uwagę. Kilka metrów pod nią odczytałam niewyraźny napis wyryty nożem w kamieniu. Daethe.
Znałam skądś ten język. Po chwili rozmyślania olśniło mnie - to było prastare narzecze szamanów. Stara wadera która mnie wychowywała próbowała mnie go uczyć, ale języki to nie była moja specjalność. Teraz jednak starałam się go sobie przypomnieć. Litera po literze rozszyfrowałam napis. 'Daethe' znaczy 'północ'.
'To pewnie kolejna wskazówka', pomyślałam. Ruszyłam w tamtym kierunku. Równie dobrze mogła to być pora dnia, ale musiałam strzelać. Biegnąc wychwytywałam kolejne wskazówki, raz namalowane krwią, raz ułożone z kamieni lub wyryte w ziemi. Trzydzieści kroków, południe, północny wschód, 15 kroków w lewo... I ostatnie, słowo. 'Szczelina'. Przystanęłam, lekko zdziwiona. Co może znaczyć 'szczelina'? Poszukałam wzrokiem czegoś takiego. Jest. Dość mała i wysoko, ale to bez wątpienia szczelina. Wdrapałam się tam i sięgnęłam łapą. Trafiłam na coś. To chyba papier. Wyciągnęłam go i zerknęłam. Była na nim rozrysowana mapa całych gór. Plamą krwi był oznaczony mniej więcej równy kawałek przestrzeni. Coś jak polana, tylko bez żadnych roślin. Pobiegłam w tamto miejsce. Gdy byłam już blisko, zwolniłam, nie chcąc wystraszyć jelenia. Skradałam się cicho, po czym wyjrzałam zza dwóch głazów. Jest. Majestatycznie podnosi głowę, ryjąc kopytem w ziemi. Byłam na szczycie wzniesienia i obserwowałam go z góry. Zaczęłam bezszelestnie schodzić w dół urwiska, jednak szczęście mi nie sprzyjało. Niechcący potrąciłam kamień, który obijając się o ziemię z głuchym echem spadał w dół. 
Jeleń zastygnął w bezruchu. Ja zrobiłam to samo. Zastrzygł niespokojnie uszami, po czym skoczył do ucieczki, a ja skoczyłam za nim. Goniłam go tak przez dobre pół godziny, a przestrzeń między nami powoli, lecz nieuchronnie się zmniejszała. Gdy byłam już całkiem blisko, skoczyłam na niego i zamachnęłam się łapą, trafiając go w zad. Nie chciałam złapać go od razu, lecz aby osłabł z upływu krwi. Jeleń zaczął kuśtykać, po czym zrobił to, czego się obawiałam. Ryknął.
O nie.
Nagle ze wszystkich stron zaczęły pojawiać się białe zjawy, wyglądające jakby były z mlecznej, gęstej mgły. Pojawiały się zza skał, wyłaniały z ziemi lub spadały jak chmury z nieba. ich kontury były zamazane, nie mogłam określić, jakimi stworzeniami były. Płynęły obok mnie, przypatrując się mi ciekawie. W końcu bez ostrzeżenia zaatakowały, wszystkie naraz. Próbowałam się odpędzać, ale na próżno. Wtedy zobaczyłam, że duchy o podobnych kształtach zaczynają materializować się w różnych miejscach, inne znikać. Pojęłam, że mają umiejętność wytwarzania iluzji. Złudzenia. Zawyłam z triumfem, po czym ciągle w biegu zarzuciłam na szyję swój rodowy medalion. Dzięki niemu posiadałam zdolność przejmowania umiejętności innych. W mig zorientowałam się, co mam robić.
Będzie dobrze, mam plan.
Zaczęłam kluczyć między wzgórzami, aby chociaż na chwilę zgubić duchy i szybko wysłałam złudzenia. Moje kopie wystrzeliły z medalionu. Jedne zaczęły uciekać, drugie gonić jelenia z innej strony. Chciałam, aby zjawy straciły orientację, która z nas jest tą właściwą.Udało mi się. 
Zdwoiłam prędkość. Kiedy Biały Jeleń zamajaczył przede mną, wysłałam złudzenia na wszystkie strony, tak, aby otoczyły zwierzynę. Jeleń kwiknął żałośnie widząc, że nie ma już drogi ucieczki. Rzuciłam się nie niego i wbiłam pazury w jego udo. Zanim zdążył wierzgnąć, wgryzłam się w jego kark i starałam się przewrócić go swoim ciężarem. Jeleń stracił równowagę, zachwiał się i runął na ziemię. Dobiłam go, wgryzając się w jego szyję. Jego białe futro było teraz czerwono-szare od krwi i ziemi. Chwyciłam martwe ciało w zęby i przytargałam do centrum, gdzie zostawiłam go pod jaskinią Alf.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz