poniedziałek, 11 stycznia 2016

Od Amona C.D. Ciby

Wśród walczącego tłumu kątem oka zauważyłem przyglądającą się mi waderę. Wyglądała całkiem znajomo.
- Ciba! - zawołałem w końcu, rozpoznając ją. Pobiegłem do niej truchtem, po drodze obalając kolejnego basiora.
- Cześć, Amon - powiedziała z lekkim uśmiechem - Co u ciebie?
- W tej chwili trudno mi to stwierdzić - powiedziałem z nutą rozbawienia w głosie, po czym wgryzłem się w kark wrogiej wadery.
- U mnie podobnie - zaśmiała się, także atakując jednego z nadbiegających wilków.
- Wyrosłaś - omotłem jej sylwetkę wzrokiem pełnym uznania - Co cię skłoniło do walki?
- Chwila rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziła - wzruszyła ramionami. W tym momencie usłyszeliśmy wycie. To wroga wataha się wycofywała. Wiedziałem jednak, że niedługo wrócą.
Razem z Cibą poszliśmy zobaczyć, jak inni się trzymają. Jeśli mam być szczery, straty były ogromne. Część lasu została spalona, wiele naszych odniosło ciężkie rany. Słyszałem, jak kilka wilków wołało:  "Wygraliśmy!", ale to było pyrrusowe zwycięstwo*. Wiedziałem, że moja matka razem z kilkoma magami pilnują Lueli w razie napadu na szczenięta. W tej chwili zobaczyłem także mojego ojca, który kuśtykał z jakąś białą waderą (której z tej odległości nie mogłem rozpoznać) w stronę pobojowiska.
- Tato! - pobiegłem do nich.
- Nic co nie jest? - spytał z troską.
- Mi nie, ale wiele wilków odniosło rany. Medycy już się nimi zajmują.
Ojciec spojrzał w niebo i powiedział poważnym głosem:
- Zbliża się. To już czas.
- Co się zbliża, tato?
- Bunt.
<Ciba, Amir, a może Sara? :)>

*zwycięstwo, w którym strona wygrana poniosła tak duże straty, że właściwie było ono nieopłacalne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz