Zdyszany stanąłem w progu jaskini. Słyszałem wycie szczeniąt i czułem krew.
-Tamed?! -zawolałem, echo mojego głosu odbiło się od ścian. Podbiegł do mnie zapłakany Azaj. Przytulił się do mojej piersi i moczył mi łzami futro. Odwzajemniłem uścisk. Po chwili zapytałem gdzie Tamed.
-Mama... leży tam -powiedział pokazując mi łapą w pewne miejsce. Ze smutkiem poczochrałem mu czupryne. Podeszłem do ciała leżącego pod ścianą w kałuży krwi.
-Tamed! - ostatnie metry przebiegłem. Sprawdziłem puls wadery. Żyła, chociaż walczyła o każdy oddech. - Kocham Cię, Tamed -wyszeptałem- Proszę, nie opuszczaj mnie.-
-Tico? To ty?
-Tak, to ja. Jak się czujesz?
-Boli...- I wtedy przypomniałem sobie o moim eliksirze. Jeśli Tamed z niego skorzysta... nie zostanie ani kropla, i wiele poważnych ran mogą się u niektórych nie wyleczyć. Ale to była Tamed! Moja partnerka, moja ukochana, matka Azaji i Lili.
Wyjąłem korek.
-Do dna!- i wlałem zawartość fiolki i wlałem ją do pyska Tamed. Pocałowałem ją -Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. -nie wiedziałem czy rana się zagoiła, czy było już za późno, bo wszędzie była krew. Wziąłem ją na plecy i przed wyjściem zapytałem Azaji gdzie jest Lili
-Nie wiemy.
Lili na pewno żyła. Czułem to. Tamed też przeżyje, nie było innej opcji.
Po wyjściu dowiedziałem się że wojna się skończyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz